„Za niebawem”
Od kilku dekad nieprzerwanie pokazują, że rock jest pojemną sferą muzyki, i że może być przedmiotem świadomych opcji dla artystów. Nie są na szczęście jednak wciąż „gwiazdami-dinozaurami” . Stanowią normalny zespół, który nie chce być słuchany przez pryzmat własnej legendy. Nowa płyta to zawsze komunikat, który mają do przekazania swoim odbiorcom. 15 lutego 2019 ukazuje się nowa, studyjna płyta Voo Voo nazwana „Za niebawem”. Jaka jest? Jest, jak jej tytuł – tajemnicza, i przekorna, nieoczywista i niejednoznaczna. Jest też więc w moim pojęciu niekoniunkturalnie… niepodległa... Tak więc jestem bardzo ciekaw, jak zostanie przyjęta.
Od pierwszych słów jakie tu padają (tajemnicza ballada, tajemnicza liryka) do słów ostatnich (zbawczy sens ironii i uśmiechu), no i w tej powracającej – w przeróżnych barwach i rytmach – melodyjce, melodii (uważny słuchacz poczynań Wojtka Waglewskiego i jego zespołu przypomni sobie pewno, że nie jest to wcale nuta premierowa – gościła już przecież w teatrze, w „Jak zostałam wiedźmą” wg Masłowskiej w reż. Agnieszki Glińskiej, a chwilę potem w riffie „Palca na cynglu” na płycie „Placówka’44”), ale i w melodiach, zaśpiewach, głosach innych i nowych, dźwięczy mi tytuł tej płyty… Tym razem dźwięczy tak właśnie nie tylko dzięki zjednoczonemu samemu Voo Voo, bo i dzięki specjalnym gościom. Na płycie tej swą obecność zaznaczyły: Natalia i Paulina Przybysz, razem ze swoją mamą - Anną. Pojawia się także 27-osobowy perkusyjny zespół szkoły Ritmo Bloco.
Najciekawsza muzyka to taka, której nie daje się żadnych etykietek. Ta „nie uwięziona we własnym futerale”… Voo Voo konsekwentnie tworzy tę rockową, łączącą różne, często
poza rockowe wpływy. Nieważne, czy to w balladach, czy to w niekończącym się dźwięku wprowadzającym słuchacza w dziwny rodzaj transu. W nagraniach i koncertach kwartetu słychać wciąż te wpływy, z drugiej strony, grupie udaje się grać muzykę oryginalną, by przyciągnąć uwagę słuchaczy poszukujących dźwięków wykraczających poza znane ramy... Nie inaczej jest i teraz, na płycie choć pewno bardziej żywiołowej, z mocniejszymi gitarowymi akcentami, to może wcale nie tak bardzo stylistycznie odległej od swej stonowanej poprzedniczki – „7”. Kwartet Waglewskiego to świetnie zgrana kapela, w której każdy wie, kiedy i w którym miejscu powinien się pojawić, wie też jaka jest różnica między graniem na instrumentach, a graniem muzyki…
Nuty / dźwięki, które i tym razem wyszły spod ręki Wojtka Waglewskiego mają charakter. Znać, że ich autor potrafi, unikając pokomplikowania formy, tworzyć utwory wykraczające poza „zwykłą piosenkę”. Choć przecież wielką ich siłą i wielkim ich walorem jest jednocześnie ta jakaś zwykłość...
W tych nowych piosenkach, w tekstach nasyconych prostotą, bezpośredniością, ale i przy tym wspomnianą niejednoznacznością i niedopowiedzeniem... a także ich instrumentalnych dopełnieniach - „drugich dnach?” - (tak; bo to znowu, trochę jak na „7”, w kilku przypadkach b. długie łącznie utwory i znów… w zasadzie prawie bez solówek) ja po prostu słyszę / widzę taniec tej pary z obrazu Krzysztofa Kokoryna (okładki płyty). Jeszcze chwila... a wydobędzie się z tych ścian i prawdopodobnie potańczy / popędzi gdzieś dalej, dalej… bo oto właśnie rusza niespiesznie w zawody z chmurami skłębionymi na niebie - z niełaskawym czasem, z hipokryzją w każdym zdaniu, albo w zawody z pewno lepiej nam już rozpoznanymi Nieudem i Glątwą.
„Machamy skrzydełkami wierząc w cuda / Że choć teraz to na nic to kiedyś się uda”… „Samograj”? Temat jest tak doskonały, że wystarczy oryginalnie się z nim zmierzyć i go nie zepsuć. Voo Voo od pierwszej płyty pokazuje, że do tego poważnego tematu podchodzi oryginalnie i go nie psuje. To samo Voo Voo starsze jednakowoż o kilka dekad i kilkadziesiąt płyt do tegoż tematu podchodzi dziś jakby spokojniej, coś jakby bardziej przyziemnie, z większym dystansem, ale kto wie, może i większym smutkiem. W najbardziej zaś chyba przebojowym, chwytliwym „Takie tam1” (jednym z dwu dość wyraźnie tanecznych fragmentów płyty; drugim jest karnawałowy „Się poruszam2”) fraza „nikt nie woła” wybrzmiewa jednak (choć w zacnym damskim, dodającym temu refrenowi barwy, towarzystwie) równie wymownie i samotnie - i jak u wielkiego romantyka polskiej literatury, i jak u wielkiego antyromantyka polskiego kina…
Tak, taka jest moim zdaniem atmosfera tej całej nowej płyty. Czyli trochę, jak dookolnej rzeczywistości. A więc i tej, która z pewnością zniknie kiedyś sprzed naszych oczu i ewentualnie zostawi w nas jakąś smugę, czy smużkę, towarzyszącą naszemu przeżyciu...
MaciejProliński www.voovoo.pl
|